Wyjście matki zawsze wiąże się z wyszykowaniem do stanu używalności nie tylko siebie, ale też całej rodziny, znacie to? Tak, ja też ;)
Maluję powiekę, rysuję kreskę, aby wydłużyć optycznie oko. Zakręcam rzęsy na zalotkę, aż tu nagle i nie spodziewanie “Ał!” wydobywa się z moich ust. Co jest kurde? Jak to możliwe, że razem z rzęsami zakręciłam sobie i górną powiekę? Myślę po cichu rozglądając się po łazience, aby przypadkiem nikt tych myśli nie usłyszał.
O kurczaczki przecież mam dopiero trzydziechę na karku. A tu już mi oko w zalotkę się wkręca?! Moje myśli brną niebezpiecznie w złym kierunku. Po mimo wielkiego zniesmaczenia całą sytuacją udaję, że to przypadek i ostrożnie podkręcam rzęsy przy drugim oku.
Teraz tusz. Najczęściej ta faza obywa się bez uszczerbku na makijażu, ale niestety tym razem on bezlitośnie ląduje mi w oku. Tak jest, jak się człowiek matka spieszy, to wszystko idzie nie tak, jakby sobie matka tego życzyła.I to tak jest ze wszystkim. “O ja cie pierdziele, ale piecze!“. Tusz w oku! Muszę jednak być silna i znieść to z godnością, żeby makijaż do reszty mi nie spłyną. Dwa wdechy, “mała” korekta i gotowe.
Teraz czas na strój. Stanik wybrany, ale kurczę troszkę mi cyc opada, ale nie martwię się tym za bardzo wcale. W końcu stanik, nowy wybrany u brafitterki i to w większym rozmiarze :). Ha! czyli na starość cyc rośnie, myślę. Dobre i to, albo po prostu całe życie nosiłam na mały rozmiar? Nie, nie – jednak wolę jednakowoż wersję nr 1. Na starość rośnie i już. Zakładam stanik, zagarniam cyc z pleców i mam czym w ten sposób go wypełnić. Jeszcze tylko wstrzymam powietrze przez połowę dnia i się wyprostuję a właściwie lekko wypnę klatę w przód i nikt nie zauważy, że zmienił z wiekiem swoje miejsce, z odcinka piersiowego na lędźwiowy.
Ok garderoba wybrana. Włosy, teraz czas na was. Artystyczny nieład. Pianka, szczotka, proszek do układania i guma na koniec. Tak, kto to uczesanie nazwał artystycznym nieładem? Jak tu każdy włos ma ściśle przydzielone miejsce i zadanie na głowie. Moje przemyślenia przerywa krzyk zza drzwi.
–Mammmmooooo!!! co tak długo?!! Ja tu czekam! siku mi się chce!
-Zosia, ale przecież są jeszcze 2 łazienki w domu!
-Nie interesuje mnie to, ja chcę w tej!
-Trudno Zosiu, to się zsikasz, bo tą łazienkę okupuję Ja!
–No dobra to sikam tu! Zosia nie daje za wygraną.
–Nie, no co ty! Wołam z przerażeniem i wybiegam z łazienki.
–Żartowałam mamo, widzę że znasz się na żartach, dzięki za łazienkę.
Tak znam….
Wymęczona lustrem w łazience i moją nade żartobliwą córka schodzę na dół. Tam dziwne dźwięki niczym z horroru dobiegają mnie z dużego pokoju. Moje dzieci uśmiechnięte pokazują mi “uroczą” książeczkę od babci “Królewna śnieżka i 7 krasnoludków” to z niej dobiegają te dziwne dźwięki. Super książka, myślę “Śnieżka symfonicznie”. Oczywiście na książce jest wiele przycisków i dźwięków, ptaszków i bijących dzwonów, ale nie, uparły się i w kółko naciskają jednej guzik- z krzykiem macochy Śnieżki.
-“Nienawidzę tej książki!”, krzyczę po 40 minutach naciskania w kółko jednego dźwięku.
-“A my ją bardzo nawidzimy, jest super!” , krzyczy uchichrana Zośka.
Dzień upływa mi na syzyfowej pracy przy zbieraniu rozsypanych chrupek śniadaniowych. Muszę być pierwsza, przy ich sprzątaniu, żeby dzieci nie zjadały ich bezpośrednio z podłogi, zjadając tym samym inne rzeczy w tym zaschniętą modelinę z przed kilku dni. Jeszcze tylko standardowa gonitwa za Helką z okrzykiem “Wypluj głowę lalki!, bo nie będziesz miała się czym bawić!” i możemy wyjść na późny obiad do babci. Prawie.
Muszę zagonić jeszcze tylko dzieci do garderoby. Nakazać tonem władczym “załóżcie to” i usłyszeć równie władcze “Nie!“. Potem tylko jeszcze spakować zestaw ubrań dla Helki, na awaryjną kupę, która zawsze zdarza się na wyjściach.
Wszyscy gotowi tylko matka jak zwykle jeszcze nie! A więc z dołu dobiega mnie nawoływanie.“Luśka, chłopie sprężaj się bo się spóźnimy” Ach, tak to mój kochany i romantyczny mąż. Z tym, że jak wiecie nie mam na pierwsze, na drugie czy nawet na trzecie imię Luśka, no a to, że chłopem nie jestem, to też wam przyciesz tłumaczyć nie muszę. A Luśka,dlaczego? taki mamy ulubiony skecz kabaretowy z mężem. Obejrzałeś? to już wiesz jaki romantyzm kryje się w moim chłopie ;)
Wracając do wyjścia.Pogrążam się w słodkiej myśli. Ubrana już w płaszcz, stoję przy wyjściowych drzwiach i mówię “Wychodzę i nie wrócę dopóki się nie wyszykujecie, Sami”.Ach jakie to było by piękne -wyrodna matka ;). Oczywiście nie mija 5 minut, a moje ubrane po zęby dzieci wołają “Mammmooo siku!” Co im się dziś z tym sikaniem porobiło? Szybka dedukcja. “Zosia ciebie wysadzi tata, a Helka ty rób siku w pampersa. Zaraz schodzę”
Wychodzimy, wszyscy zwarci, ubrani i gotowi. W samochodzie jak codziennie od pół roku gra “Mam tę moc”. Znamy już wszyscy na pamięć tą piosnkę. Nie jak nie da się jej z mózgu wydostać, zasłonić uszy żeby nie słyszeć. Prędzej czy później już wszyscy wyjemy “Mam tę moc, mam tę moc, rozpalę to co się tli” Helka radośnie dorzuca swój akompaniament klaszcząc w dłonie i wtrącając się co jakiś czas rozśpiewanym “moc“.
Wracamy z obiadu rodzinnego na tyle późno, że dziewczynki usypiają w samochodzie. “Yes, yes, yes!” cieszymy się bezgłośnie.
Ten teks został wyróżniony w cotygodniowym rankingu najlepszych tekstów rodzicielskich na stronie Mądrzy Rodzice.