fbpx

Toksyczna relacja matki i córki może zniszczyć życie.

Napisałam Ja : Ada | Kosmetomama

Młoda, zgrabna, energiczna. Długie włosy, w słońcu zmieniały kolor. Grzywka nierówno ułożona, długie zadbane paznokcie i ładny kolorowy makijaż. Tak ją pamiętam. Rozumiałyśmy się bez słów, śmiałyśmy z głupot i tekstów, które tylko my rozumiałyśmy. Moja drugą połówka przyjaźni. Czasem mam wrażenie, że to tak jak z miłością, taka przyjaźń zdarza się jeden raz w życiu. Lecz Ona od dawna skrywała przed światem tajemnicę, która powoli niszczyła ją od środka. Nikomu oprócz mnie nie mówiła, że coś jest nie tak, że cierpi w duszy. Czasem nie wytrzymywała i płakała. A ja razem z nią.

Poznałyśmy się w liceum. Oprócz paznokci, które miała bardzo długie, nic w jej osobie nie przyciągało wzroku. Była normalną dziewczyną. Ale między nami coś odrazy zaiskrzyło. Może fakt, że na wstępie naszej znajomości powiedziałam jej, że to nie możliwe, że jej paznokcie są prawdziwe, bo są takie długie i żeby mi tu kitu nie wciskała, a ona ze spokojem odpowiedziała, że są. Chyba właśnie tym mnie ujęła swoim opaniwaniem. Przez całe liceum trzymałyśmy się razem i razem cierpiałyśmy nad jej skrywaną tajemnicą. Na końcu liceum postanowiłyśmy razem iść na tańce, a potem na studia kosmetologiczne. Na zajęciach praktycznych byłyśmy razem w parze. Razem siedziałyśmy na wykładach i obok siebie na egzaminach. Miałyśmy podobne marzenia, otworzyć coś razem, może salon kosmetyczny? Może coś innego?, nie wiedziałyśmy co, ale chciałyśmy być blisko siebie. Zawsze pod ręką. Tylko, że jej marzenia, były zatruwane przez codzienność. Przez toksyczną relację.

M była moim wsparciem, zawsze. Nawet jak się pokłóciłam z moim obecnym mężem, a w tedy jeszcze chłopakiem biegłam do niej 5 km,  wydawało się być krótkim dystansem, oczyszczającym biegiem do niej, w bezpiecznie miejsce, do osoby, która nie ocenia, nie rości sobie praw, nie krzyczy. Po prostu jest i wspiera, rozśmiesza, uspakaja.  Po mimo swojej toksycznej relacji.

Wiele razy się łamała, przychodziła, chowała się u mnie, przed nią. Nie mogła wytrzymać wyzwisk i oszczerstw rzucanych w jej kierunku. -“Ty kretynko!” słyszała często. -“Ku.wa dlaczego tu jest znowu bałagan!”, słuchała po mimo swoich 23 lat. Mieszkała z oprawcą pod jednym dachem. Nie wierzyła, że osoba która może być jej najbliższą na świecie, może też ją ranić tak głęboka i tak boleśnie, że za każdym razem miała problem żeby się pozbierać na nowo, i znowu stanąć do walki. No, bo niby jak?, niby jak miała to zrobić?. Za każdym razem jej przebaczała, chociaż w jej sercu płoną żal i gniew jednocześnie. Bo jak miała się długo gniewać na  swoją Mamę?!. Przecież to Ona ją urodziła, Ona dała jej życie! Jak to możliwe, że teraz ją za to kara?.

Tak mijały, dni, tygodnie, lata. Z wesołej, radosnej osoby, którą była zmieniała się  nie do poznania. Chociaż przy mnie zawsze była sobą, tą dawną i radosną M. Toksyczna relacja coraz bardziej ciążyła. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie i powiedziała, że mama się dziś bardzo wścieka. Dowiedziała się, że M zrezygnowała z pracy żeby znaleźć inną. Żaliła się, że mama tego nie rozumie. Powiedziałam jej wtedy, że ma dzwonić w każdej chwili i przyjeżdżać, jeśli tylko zapragnie. Niestety była z tych osób, co to nie chcą się nikomu narzucać, nie przyjechała.

Kilka dni później zadzwoniła do mnie jej mama. Pytał czy nie wiem gdzie jest M?. Ten telefon bardzo mnie zaniepokoił, chociaż miałam nadzieje, że to nauczka dla mamy, za ostatnią kłótnie. Zrozumiałam, że coś jest jednak nie tak, bo nie odbierała telefonów nawet ode mnie. M zniknęła, porostu zniknęła, a mój lęk i panika wzrastały z dnia na dzień. Będąc w pracy dostałam telefon. To była mama M, z wiadomością ze ją znaleźli, w obcym mieście, jest w szpitalu i nie wiadomo jeszcze, w jakim stanie. Miałam złe przeczucia, może to tak silna więź między nami powodowała, że to czułam. Tego dnia zwolniłam się z pracy wcześniej i pojechałam 280 km, bo tam właśnie M była w szpitalu. Na miejscu dowiedziałam się o tym, co się stało. Znaleźli ją przy torach w nocy. Z pękniętą czaszką, zapadniętymi płucami, i pokiereszowanymi kończynami i twarzą, na pewną śmierć ktoś ją tam zostawił, może myślał, że nie żyje. Trzy zespoły lekarzy walczyły długie godziny o jej życie. Nie chcieli nikogo wpuszczać, nie mogli. Rozpacz którą wtedy czułam, czuję i teraz pisząc ten teks i mam oczy pełne łez.

Po 3 tygodniach w śpiączce przewieźli ją bliżej miejsca zamieszkania. Szpital był trzydzieści km ode mnie. Byłam pierwszą osobą która mogła ją odwiedzić, poza rodzicami, bo słysząc moje imię płakała, to podobno był dobry znak-emocje. Przyjechałam do szpitala. Przez jej mamę, zostałam uprzedzona o jej stanie i wyglądzie. Miałam być silna i nie płakać. To co zobaczyłam, było cieniem mojej M. Zniknęły jej długie włosy, zmieniające kolor na słońcu, zamiast tego były szwy na całej głowie. W miejscu gdzie zawsze nosiła naszyjnik, wystawała rurka do tracheotomii, zniknęły jej długie paznokcie i trzy palce….Zniknęła moja M. Gdy mnie zobaczyła, wpatrywała się, jak by widziała mnie pierwszy raz w życiu, ale wiedziałam jak w tedy za dawnych czasów, że rozumiemy się bez słów. Złapała mnie za rękę. Nie płakałam, opowiadałam jej o wszystkim, o nas, o szkole, o studiach. Gdy wyszłam z jej sali szpitalnej, mojej rozpaczy nie było końca, wciąż widziałam wracały widoki ze szpitala. Nie pamiętam jak dojechałam do domu. Potem było tylko gorzej, z mną, płakałam i nie widziałam światełka w tunelu. W końcu zabrano mi cząstkę mnie-Ją.

Na szczęście M widziała światełko. Przenieśli ją do innego szpitala, na rehabilitację. Zaczęła się uczyć mówić, chodzić, czytać. Nie poddawała się i po mimo, informacji od lekarzy, że większej poprawy nie będzie, cały czas idzie na przód i robi postępy. Coraz lepiej się czuje, coraz lepiej mówi. Ma sprawną jedną rękę, tylko z trzema palcami, ale potrafi się umalować, ubrać, zawiązać buty,tylko tą jedną ręką. Potrafi być samodzielna. Odrosły jej nawet włosy. Jeszcze nie są tak długie do pasa jak kiedyś, ale są już do ramion, ma nawet długie, pomalowane paznokcie. Po mimo, że cały czas jest lepiej, nie będzie już tak jak kiedy. Mama już się na niej nie wyżywa, znalazła sobie inny cel, teraz jak ma gorszy dzień krzyczy na braci. Oni mają to gdzieś, M nie miała, była za wrażliwa. Toksyczna relacja po prostu ją zniszczyła.

Dalej się spotykamy, bawi się z moimi dziećmi, staramy się rozmawiać, czasem się też śmiejemy. Ale mam wielkie poczucie straty. Straty, która wyryła wielką dziurę w moim sercu i która nie chce się wcale goić i dalej boli jak cholera. Mam też poczucie, że nie musiało do tego dojść i tam myśl nie daje mi spokoju, tylko krąży gdzieś w głowie. Jak słucham piosenkę  z dziećmi “Ulepimy dziś bałwana” to często płaczę, bo ta piosenka kojarzy mi się z M. Ta siostrzana miłość i przyjaźń, która nagle się urywa. Zamykają się drzwi, radość pryska. I to poczucie straty i niemożliwość cofnięcia czasu. Toksyczna relacja matki z córką, zniszczyła też po części mnie…

M?! “Ulepimy dziś bałwana?. Może na rower wolisz iść. Tak dawno nie widziałam cię, nie chowaj się, zniknęłaś gdzieś, czy co?. Bawiłyśmy się razem a teraz nie, dlaczego tak jest czy wiesz? “

Dla wszystkich, które spotkałam na swojej drodze. Przed i po wypadku. Dla A, M, P, M, a zwłaszcza dla ciebie M. Dziękuję, że mogłam Was poznać.

Ten tekst został wyróżniony w cotygodniowym rankingu najlepszych tekstów rodzicielskich na stronie Mądrzy Rodzice. madrzy-rodzice-małe logo

(Visited 1 208 times, 1 visits today)

Napewno też to polubisz !