“Ciąża to nie choroba” – jestem pewna, że to powiedzenie wymyślił mężczyzna. Może dlatego,aby usprawiedliwić swój brak zrozumienia przy wielu ciążowych sprawach? A może dlatego, że po prostu nie jest w stanie zrozumieć tego, co się dzieje z kobietą w trakcie tych niełatwych 9-ciu miesięcy? Nie wiem… Wiem napewno, że powiedzenie to jest często wykorzystywane w kolejkach w sklepie, w domu i w rozmowach międzyludzkich. Opowiem Ci dziś moje historie ciążowe, które wielokrotnie kładły mnie na łopatki i tylko wielka chęć posiadania dziecka pozwoliła mi to znieść.
W pierwszej ciąży z Zosią czułam się fatalnie. Jeśli miałabym porównywać to do czegoś znanego większości, to nasuwa mi się jedynie grypa żołądkowa, która nie kończy się po 4 dniach, lecz w moim przypadku trwa 6 miesięcy. Wymiotowałam po wszystkim i o każdej porze. Może była to wina, o ironio “ciąża to nie choroba”, wielu leków, które dostawałam w tamtym czasie aby podtrzymać ciążę. A może to wina mojej wielkiej wrażliwości na hormony, które powodowały że wymioty i ciągły ból brzucha oraz skurcze macicy ciągnęły się w nieskończoność.
W tym czasie studiowałam dziennie na pierwszym roku studiów magisterskich z kosmetologii. Codzienna droga na wykłady była dla mnie męczarnią. Wszystko i wszyscy mieli swój strasznie intensywny i drażniący mnie zapach. Najgorszy był zapach papierosów, perfum i potu. Wstrzymywałam oddech, zamykałam oczy i liczyłam stacje metra. Najczęściej na stojąco, bo przecież “ciąża to nie choroba”, a większość ludzi wydawała się być pochłonięta lekturą gazety, telefonem lub patrzeniem w czarną przestrzeń między stacjami metra. Tak codziennie spędzałam poranną drogę na uczelnię.
Potem wymiotowałam jeszcze między wykładami i zajęciami praktycznymi. Po południu, w okolicach godziny 14:00 trochę mi się polepszało, aby na wieczór znowu się pogorszyć. Tym razem były to nudności, które często nie kończyły się wymiotami lecz samymi odruchami, oraz zgagą. Kiedy pierwszy raz dostałam najmocniejszej zgagi w moim życiu strasznie przestraszyłam. W nocy włączyłam telefon i sprawdzałam w google “ból w klatce piersiowej”. Z wyszukiwarki wyskoczył mi jako pierwszy “atak serca” potem “zapalenia płuc” i jako trzecia pojawiła się “zgaga”. Wzięłam tabletkę i po 2 godzinach bólu mi przeszło. Od tamtej pory bardzo uważałam na to co mogę jeść na noc. Żadnych owoców, kwaśnych i ostrych potraw.
W trzecim trymestrze ciąży, czyli około 7-mego miesiąca będąc cały czas na dawce 4 magnezów i 2 no-sp oraz leku na podtrzymanie ciąży (nie licząc już witamin, które każda kobieta w ciąży powinna przyjmować) objawy trochę złagodniały, wymiotowałam tylko rano do godziny 11:00 i sporadycznie wieczorem, za to zgaga nasiliła się i codziennie brałam coś na piekący ból. Przestałam wymiotować dopiero jak urodziła się Zosia. Warto było dla niej znosić ten ciążowy koszmar.
Jestem człowiekiem wielkiej wiary dlatego też pomyślałam sobie, że może tylko w pierwszej ciąży było tak źle i może w drugiej będzie lepiej. Przyszedł czas na ciążę z Helką. Po 3-ech miesiącach koszmaru musiałam przeżyć jeszcze z ciągłymi wymiotami dwa kolejne miesiące. Nie pamiętam z tego okresu mojej małej Zosi, która nie wiedziała dlaczego mama całymi dniami leży w łóżku albo wydaje dziwne odgłosy w toalecie. Ciężko było to wytłumaczyć dwulatce.
W tej ciąży na szczęście brałam tylko witaminy oraz magnez, razem około 5 tabletek. Nie musiałam brać leków na podtrzymanie ciąży. Wymioty po 5-tym miesiącu były już sporadyczne, a zgaga dopadła mnie dopiero w 8-mym miesiącu ciąży i to na wieczór. Po pierwszej “ciąży nie chorobie” tu w zamian za wymioty pojawiły się bóle kręgosłupa oraz hemoroidy, które teraz po pierwszym porodzie postanowiły zaszczycić mnie swoją obecnością. Miałam problemy ze spaniem, bo bolał mnie kręgosłup oraz biodra, a w dzień miałam problemy z siedzeniem właśnie przez hemoroidy. W tej ciąży jak słyszałam że “ciąża to nie choroba” ucinałam krótkim: “Napewno Pan ma doświadczenie w tych sprawach”, bo najczęściej jednak Panowie najchętniej używają tego powiedzonka.
Chciałabym Ci też powiedzieć, że cisza która jest teraz obecna na moim blogu to nie wypalenie, to nie chęć odpoczęcia od czytelniczek, ani nie zmiana branży. To następne marzenie, które niebawem, bo 19 lipca 2017 roku w całości się spełni. To następna “ciąża to nie choroba”. Nie mogłam pisać, bo przez większość czasu wymiotowałam na zmianę z nieustannym pieczeniem żołądka. Teraz jest już lepiej bo jestem w 22 tygodniu ciąży. Żołądek dalej mnie piecze, ale wymiotuję tylko rano więc uznaję to za wielki ciążowy progres.
Nie lubię być w ciąży. To dla mnie czas w którym najchętniej bym się zahibernowała i obudziła tuż przed porodem. Nie lubię wtedy siebie i tego jak się czuję, ale znoszę to tak jak potrafię najlepiej bo wiem, że każde marzenie wiąże się z różnymi wyrzeczeniami. Świadomie się na to zdecydowałam. Mam teraz dwie wspaniałe córeczki i synka w drodze dla których przeszłabym przez to wszystko jeszcze raz, chciałabym tylko nie musieć wszystkim tłumaczyć co się dzieje z kobietą w ciąży i że ciąża przez większość kobiet jest przechodzona jak długa choroba i nie musi być wcale pięknym, cukierkowym czasem.